Marek Migalski Marek Migalski
3397
BLOG

Krótka recenzja "Anatomii przypadku"

Marek Migalski Marek Migalski Polityka Obserwuj notkę 30

 Święta wykorzystałem także na odrobienie zaległości w lekturach. Jedną z tych lektur był wywiad Roberta Krasowskiego z Janem Rokitą pt.: „Anatomia przypadku”. Od razu muszę przyznać, że to książka fascynująca. W porównaniu z wcześniej wywiadowanym przez byłego szefa „Dziennika” Leszkiem Millerem, Rokita okazuje się rozmówcą niezwykłym – epatuje  zgryźliwymi i celnymi uwagami o świętych krowach polskiej polityki (jak Mazowiecki czy Buzek), zaskakuje pokazywaniem paradoksów historii Polski ostatnich dwóch dekad ( zainstalowanie przez Kaczyńskieg własnego, kaczmarkowo-nezlowego  układu w walce z Układem), zawstydza trafnymi porównaniami naszej współczesności do czasów antycznych (choć trzeba przyznać, że czasami robi to na siłę i wyraźnie po to, by nas onieśmielić swoją erudycją). Opowieść byłego „brata Tuska” wciąga od samego początku i trzyma w napięciu do ostatnich akapitów – jest pełna zabawnych anegdot, celnych charakterystyk znanych polityków i postaci życia politycznego, niezwykłych i wiele tłumaczących porównań. Na tle bezbarwnego Millera, który przez całą swą opowieść próbuje udowodnić, jakim jest i był twardzielem, Rokita jawi się jako postać barwna, frapująca, intrygująca. 

Nie ma sensu przytaczać tu poszczególnych trafnych uwag czy myśli Rokity lub Krasowskiego – książka jest ich pełna i nawet krótki ich zestaw przekroczyłby ramy tej nieco frywolnej recenzji. Chciałbym jednak przy okazji omawiania „Anatomii przypadku” zwrócić uwagę na kilka zaledwie rzeczy.
Po pierwsze, na metodę przeprowadzania wywiadów przez Krasowskiego – podobnie, jak Millera nie dociskał w sprawie fatalnych jego rządów i afer związanych z nim, tak Rokitę nie pyta na przykład o sprawę inwigilacji prawicy w czasach, gdy ten pełnił funkcję nadpremiera przy Suchockiej. Były naczelny „Dziennika” nie zadaje trudnych pytań swoich interlokutorom – trudnych w sensie nie intelektualnym (bo te i owszem – stawia), ale politycznym i osobistym. Stwarza swoim rozmówcom komfort psychiczny do tego, by jak najwięcej opowiedzieli oni o naturze polityki. Nie przyciska ich, nie każe się tłumaczyć wiedząc, że taka sytuacja by ich usztywniła, wepchnęła do znanej i bezpiecznej dla każdego polityka skorupy usprawiedliwiania się za swoje błędy. Każdy z nas to potrafi, więc „Kras” odpuszcza sobie to zadanie. Może to i dobra metoda wydobywania ze swoich rozmówców tego, co mają do powiedzenia najciekawszego, ale jednak pozostawia pewien niedosyt i poczucie niejakiego dyskomfortu intelektualnego. Bo to tak, jakby przeprowadzić wywiad z Rywinem o jego filmach i życiu, ale nie zapytać o aferę, która – zapewne przez przypadek – jakoś związana jest z jego nazwiskiem.
Po drugie, w wywiadzie z Rokitą jawi się on jako mąż stanu bez żadnej skazy – od zawsze był państwowcem, od zawsze poważnie myślał o polityce, prawie zawsze wszystko był w stanie przewidzieć. Z tej książki bije to, co stało się przyczyną jego klęski – poczucie wyższości i przekonanie o swojej wyjątkowości. Autokrytycznie w pewnym momencie Rokita o tym pisze, że cierpiał na myśl o tym, że ma jechać gdzieś na prowincję i rozmawiać z lokalnymi działaczami, podczas gdy na przykład Schetyna czy Tusk znajdowali w tym upodobanie. Ale właśnie ta niezdolność do stworzenia wokół siebie oddanych sobie środowisk, ta niemożność ukrywania swojej wyższości, ten manifestowany elitaryzm, były przyczyną porażki „premiera z Krakowa”. Rokita opisując to, jak zawsze miał rację, jak prawie zawsze trafnie wszystko przewidywał, w istocie - i zapewne bezwiednie - opisuje swoją drogę do zatracenia politycznego. Daje kolejny dowód na to, że rację mieli ci, którzy twierdzili, że to wielki umysł, ale polityk już nie tak wybitny – właśnie dlatego, że nie potrafił przekroczyć swych psychicznych i osobowościowych ograniczeń, że nie był  w stanie przestać zrażać do siebie ludzi, że nie mógł skończyć z dawaniem innym do zrozumienia, że jest od nich lepszy. W dobie demokracji tabloidalnej, w czasach zwycięstwa Edka, w okresie urawniłowki i infotainment, jego sposób uprawiania drugiego co do starości zawodu świata, musiał skończyć się tak, jak się skończył.
Po trzecie, mimo jednak tych wątpliwości i uwag krytycznych, książka ta pokazuje, jak bardzo brakuje dziś Rokity w polityce. Ile mogłaby ona zyskać na jego w niej obecności. Czytając Rokitę ma się poczucie obcowania z kimś ciekawym, mającym coś ważnego do powiedzenia, umiejącym skupić swoją i innych uwagę na rzeczach istotnych. Patrząc na codzienność polskiej polityki (a zwłaszcza  samemu  ją  uprawiając ) widzi się dokładnie, jak bardzo potrzebuje ona (owa polityka) takich osób, jak Rokita. Bardzo dojmującym uczuciem w czasie czytania tego wywiadu jest smutek, że ten umysł, ta osobowość, ten człowiek już nie są czynnikiem sprawczym w polskim życiu publicznym. Ma się poczucie straty czegoś ważnego, istotnego. Rokita i Krasowski na pewno swoją książką działają na rzecz dobra wspólnego, ale jednak o ile ten drugi robi to, co do niego – jako klerka – należy, o tyle ten pierwszy wykonuje czynność zastępczą, jakiś ersatz. Bo miejsce Rokity jest w polityce – i po tej książce jestem o tym jeszcze bardziej przekonany, niż przed nią. To, że dziś nie ma go w polskiej polityce, jest grzechem i winą tej polityki. Ale też grzechem i zaniedbaniem samego Rokity. Wyrażam nadzieję, że kiedyś wróci on do czynnego uprawiania swojego zawodu. A jak się to może stać? Bo ja wiem? Może przez…przypadek.   

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka