Marek Migalski Marek Migalski
975
BLOG

Anatomia bezsiły. Stawiają na Leszka Millera

Marek Migalski Marek Migalski Polityka Obserwuj notkę 10

Praktycznie wszystkie książki wydawnictwa „Czerwone i Czarne” warte są przeczytania (i piszę to nie tylko dlatego, że sam jestem autorem jednej z nichJ). Także wywiad z Leszkiem Millerem – „Anatomia siły”. Choć to książka słaba.

Jest w niej wiele ciekawych spostrzeżeń i uwag - na przykład o tym, że afera Rywina miała na celu usunięcie z triumwiratu Kwaśniewski – Michnik – Miller tego ostatniego. Albo ukazanie w całej rozciągłości nierozumności zachowań Kaczyńskiego wykańczającego swoich koalicjantów (co przyczyniło się do tego, że od sześciu lat siedzi w opozycji). Albo ujawnienie kulisów  rehabilitacji Kuklińskiego. Takich fragmentów można znaleźć w książce wiele. Ale mimo to jest ona – powtarzam -  słaba.

Jest słaba, bo nieprawdziwa. Leszek Miller nie jest bowiem kimś, kto może poważnie mówić o anatomii siły. Jest w pełni upoważniony do opowiadania o owej siły utracie. Kiedy w 2001 roku przejmował wreszcie władzę, był nazywany kanclerzem i nawet najzagorzalsi jego krytycy godzili się z tym, że będzie zasiadał w fotelu premiera przez następne osiem lat. A po dwóch latach już właściwie był martwy – by na wiosnę 2014 roku oddać ową władzę i pójść po prośbie do Leppera i doświadczyć całkowitego dna politycznego.

I o mechanizmach tego procesu nie ma w książce zbyt wiele. Nie dowiadujemy się z niej jak można było wypuścić z rąk całą moc, jak można było dać się politycznie zabić i zgnoić, jak można było dopuścić, żeby odchodzić w niesławie, a swoją formację polityczną doprowadzić do ruiny, z której nie potrafi się podnieść do dziś. Ujmuje zdanie Millera, że poszedł na służbę do Leppera „z rozgoryczenia, z zemsty, z pychy, z tego wszystkiego, co w człowieku siedzi najgorszego”, ale nie wyczerpuje ono problemu całkowitej utraty tytułowej „siły” i jej mechanizmów. W książce mało jest fragmentów opisujących ten proces – proces utraty władzy prawie że absolutnej. Nie dowiadujemy się właściwie, jak z mocarza polskiej polityki, stał się Miller jej banitą. 20-letnia historia kariery młodego komunistycznego aparatczyka, który w końcu osiąga szczyt (czyli premierostwo) jest może i ciekawa, ale o wiele ciekawsze byłoby zdiagnozowanie jak w ciągu zaledwie dwóch lat ów twardziej i szczęściarz traci władzę i siłę.

Ale to nie jest zarzut do Millera, który chętnie stroi się dziś w piórka twardego człowieka, któremu zawsze było pod górkę i który może dziś być zbawcą lewicy (wcześniej przez siebie – nota bene – ukatrupionej). To wina jego interlokutora – Roberta Krasowskiego. Jego poprzednie książki i współczesna publicystyka są dla każdego politologa, który chce rozumieć mechanizmy społeczne, niezbędną i ożywczą lekturą. Nie zawsze zresztą trafnie opisującą realność, ale zawsze opisującą ją oryginalnie (na tym pierwszym zresztą chyba Autorowi zależy mniej, niż na tym drugim). Krasowski, nolens volens, wziął – swoim wywiadem z Millerem – udział w reaktywacji byłego i obecnego lidera SLD. Ta operacja jest coraz bardziej widoczna i coraz bardziej skuteczna.

Na czym ona polega? Na wyeliminowaniu z gry Palikota i zbudowania na tyle silnej lewicy, by stała się ona solidnym partnerem dla rządzącej (i mającej rządzić w przyszłości ) Platformy Obywatelskiej. Wyraźnie wajcha została przestawiona z Palikota na lewicę właśnie – na lewicę jako przyszłego współkoalicjanta PO. Trwa jedynie walka, czy tym solidnym partnerem dla Platformy, który zablokuje przejęcie władzy przez PiS, będzie Miller czy Kwaśniewski. Marzeniem tych, którzy to orkiestrują, jest by obaj panowie połączyli swoje siły, ale tu na przeszkodzie stają względy natury psychologicznej. Tak czy inaczej jednak, trwa odbudowywanie SLD i osobiście Millera, w którym to odbudowywaniu książka „Anatomia siły” stała się ważnym elementem.

Nie posądzam Krasowskiego o świadome działanie w tym kierunku (zwłaszcza, że równolegle z wywiadem z Millerem, ukazały się także wywiady z Rokitą oraz Dornem, i trudno podejrzewać byłego szefa „Dziennika” o to, że chce zająć się także meblowaniem prawicy), ale jego książka stała się faktycznie elementem rekonstruowania Millera. Rekonstruowania, w którym jawić się on ma jako twardy i przebiegły gracz, który powstał z popiołów i jest nadzieją lewicy. Ale tak naprawdę nie jest ani nadzieją, ani tym bardziej lewicy. Jest tylko byłym PZPR-owskim działaczem, który w wolnej Polsce zdradzał ideały lewicy (co pokazał w tej krótkiej chwili, kiedy sprawował władzę), a na koniec pogrążył swoją partię na wiele lat w smucie. W smucie, z której dziś próbuje ją wyprowadzić dokładnie takimi samymi metodami, jakimi ją w nią wtrącił – seksistowskimi żarcikami, blatowaniem się z wielkim biznesem i wojną wewnątrz formacji.

Może i prawdą jest, że naprawić zegarek potrafi najlepiej ten, kto go popsuł. Ale chyba jednak ta zasada nie dotyczy tych, który po tym zegarku skakali, a potem oddali paserom.    

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka