Marek Migalski Marek Migalski
808
BLOG

Moja Unia - minimanifest.

Marek Migalski Marek Migalski Polityka Obserwuj notkę 21

 

Słynne już przemówienie Camerona przed ostatnim szczytem było przedstawieniem konkretnej wizji Europy w najbliższych latach. Przyznam, że bliskiej mi. Przyznam także, że jedynej, jaka może uratować Unię. Jaka to wizja? Organizmu sieciowego, wielopłaszczyznowego, wieloszybkościowego. Czyli jakiego - można zasadnie zapytać? Czym różniącego się od obecnej Unii?

 

Bandaże zamiast gipsu

 

Dzisiejsi władcy Europy próbują umieścić ją w gipsowym gorsecie, który wymyślili sobie w oszklonych gabinetach Brukseli, Paryża czy Berlina. Ale jedyną szansą na przetrwanie Unii jest rozbicie tego coraz bardziej ograniczającego nas gipsowego wdzianka i zastąpienie go systemem elastycznych bandaży. Rzeczywistość jest tak skomplikowana i tak dynamiczna, że próba anachronicznego kontrolowania wszystkiego i znajdowania odpowiadających wszystkim rozwiązań, musi skończyć się klęską. Tak, jak Związek Radziecki upadł, bowiem życie okazało się bardziej skomplikowane, niż wyobrażali to sobie nawet najbardziej światli planiści, tak i UE rozwali się, jeśli będzie chciała funkcjonować tak, jak w ostatnich latach. Bo omnipotentna, wszechwładna, wtrącająca się do wszystkiego Unia musi zderzyć się w wielobarwnością i wielowymiarowością życia. Na ostatniej sesji PE głosowaliśmy na przykład następujące rezolucje: "Postępowanie administracyjne w UE,informowanie pracowników i konsultowanie się z nimi, przewidywania restrukturyzacji i zarządzania nimi,klasyfikacja, pakowanie i etykietowanie preparatów niebezpiecznych,zrównoważona eksploatacja zasobów rybołówstwa Morza Śródziemnego, Zawarcie protokołu uzupełniającego z Nagoi – Kuala Lumpur dotyczącego odpowiedzialności i odszkodowania do Protokołu kartageńskiego o bezpieczeństwie biologicznym, Agencje ratingowe,Przedsiębiorstwa zbiorowego inwestowania w zbywalne papiery wartościowe (UCITS) i zarządzający alternatywnymi funduszami inwestycyjnymi, Długoterminowy plan w zakresie zasobów dorsza w Morzu Bałtyckim i połowu tych zasobów, Zmiana Regulaminu Parlamentu dotycząca porządku pierwszeństwa wiceprzewodniczących wybranych przez aklamację,Gwarancja dla młodzieży,Możliwość wprowadzenia obligacji stabilnościowych, , Wdrożenie Umowy przejściowej ustanawiającej ramy Umowy o partnerstwie gospodarczym między Wspólnotą Europejską a państwami Afryki Wschodniej i Południowej w świetle obecnej sytuacji w Zimbabwe,  Umowa przejściowa ustanawiająca ramy Umowy o partnerstwie gospodarczym między państwami Afryki Wschodniej i Południowej a WE, Modernizacja pomocy państwa, Ofiary niedawnych pożarów w zakładach włókienniczych, zwłaszcza w Bangladeszu, , Rozporządzenie w sprawie obowiązkowego oznaczenia pochodzenia niektórych produktów przywożonych z państw trzecich, Obecny stan stosunków handlowych UE-Mercosur, Przemoc wobec kobiet w Indiach, Sytuacja w zakresie praw człowieka w Bahrajnie, Sytuacja w Republice Środkowoafrykańskiej".Czy organizm zajmujący się tak różnymi zagadnieniami i wymuszający na swoich 27 członkach obowiązek ich implementacji może przetrwać? I ważniejsze pytanie - czy powinien przetrwać? Czy na pewno chcemy żyć w gorsecie narzucania nam 40-procentowego udziału kobiet w prywatnych (sic!) spółkach? Czy będziemy wierzyć, że polski przemysł z narzuconym nam rygorem pakietu klimatycznego będzie się dobrze rozwijał? Czy na pewno będziemy radzi, jak 26 innych państw, oraz Komisja i Rada, zabronią nam eksploatacji łupków? Czy znajdziemy ukontentowanie w narzucaniu nam poprawności politycznej i przyjmowaniu do wiadomości, że dyskryminacja kobiet skutkuje niedoborem wody w Afryce (europosłowie SLD i PO głosowali parę miesięcy temu za takim kretyńskim twierdzeniem)?  

 

Wycofanie

 

Unia, jeśli ma przetrwać, musi zacząć się cofać. Tak, cofać. Musi porzucić swoje ambicje regulowania coraz większej ilości spraw i coraz to nowych obszarów życia. Musi przestać być XX-wieczną, biurokratyczną, omnipotentną strukturą i przestać narzucać swoją wolę, a czasami widzimisię, 500 milionom obywateli. Nie może kontynuować planu wykształcania "świadomości europejskiej" i musi pogodzić się z tym, że ludzie definiują się przede wszystkim w kategoriach narodowych. Musi porzucić starania o objęcie gipsowym gorsetem swych regulacji i przepisów coraz co nowych dziedzin życia społecznego i prywatnego.

 

Nade wszystko jednak Unia musi zrozumieć, że przetrwa nie jako ideologiczny projekt klasy zapaleńców, ale jako struktura ułatwiająca życie, handel, produkcję i przemieszczanie się mieszkańcom 27 krajów. Czyli powinna powrócić do swych korzeni, do czasu, kiedy powstała jako wspólny rynek i obszar kooperacji - bez pretensji do bycia nowym, wspaniałym światem, zapewniającym nam szczęście i wszechstronną ochronę przed niebezpieczeństwami świata. Powinna być klubem, do którego wchodzi się tylko po to, żeby skorzystać z tych usług, na które mamy ochotę. Jeśli ktoś chce pograć w golfa, nie powinien być zmuszany do palenia cygar.

 

Co to konkretnie oznacza? Wprowadzenie kilku prostych, ale rewolucyjnych zmian – ograniczenie kompetencji PE i KE, a wzmocnienie Rady Unii i Rady Europejskiej; akceptację zasady „nie blokujesz, ale nie musisz uczestniczyć”, czyli zniesienie zasady veta, ale przy przestrzeganiu zasady dobrowolności w uczestnictwie w poszczególnych przedsięwzięciach; rezygnację w instytucji prezydenta Unii, nie mówiąc już o jego bezpośrednim wyborze; zwinięcie Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych. Powinna być więc to Unia pozwalająca na uczestnictwo w eurozonie, lub na jego brak; na wejście do systemu Schengen, lub na jego opuszczenie; na przyjęcie europatentu, lub na jego odrzucenie. I na zmianę decyzji co do podjętych wcześniej zobowiązań (system „in-out”, czyli wejście i wyjście z jakiegoś zobowiązania, jeśli nie okaże się ono korzystne dla danego kraju). Jedynie taka dynamiczna, sieciowa i wielopłaszczyznowa UE może być konkurencją dla USA czy Chin. Unia scentralizowana, zbiurokratyzowana, zsocjalizowana i zesztywniała w swych regulacji będzie tracić na znaczeniu, i w końcu się rozpadnie. Powinien ją opasywać system elastycznych bandaży instytucjonalnych, a nie twardy gips coraz większej ilości regulacji i przepisów.

 

Kto jest prawdziwym Europejczykiem 

 

Dlaczego zagipsowana Unia się rozpadnie? Bo będzie tworem sztucznym, który zostanie rozerwany przez żywe organizmy narodów europejskich. Wbrew bowiem marzeniom federalistów, to właśnie narody są wciąż najbardziej podstawowym punktem odniesienia dla milionów Europejczyków. Bo prawdziwy, czyli realnie żyjący, Europejczyk jest raczej Markiem Migalskim, niźli Różą Thun  - to znaczy, że jest zwolennikiem trwania UE, jest zainteresowany wymianą gospodarczą, swobodnym przemieszczaniem się, kooperacją polityczną i kulturalną. Ale nie chce tworzyć superpaństwa, nie chce bredzenia o "europejskiej tożsamości", nie chce bajdurzenia o zaniku narodów i świetlistej przyszłości pod dwunastoma gwiazdkami. Myśli racjonalnie, pragmatycznie i zdroworozsądkowo. A tym, co może mu obrzydzić perspektywę pozostawania w jednym organizmie politycznym wraz z innymi Europejczykami, jest właśnie owo wciskanie go do gipsowego gorsetu, w którym zapewne świetnie czują się osoby takie, jak wspomniana Róża Thun, ale niekoniecznie zwykły mieszkaniec Starego Kontynentu. Próba zorganizowania życia we wszystkich jego wymiarach, chęć dostosowania nas do prokrustowego łoża politycznej poprawności, ambicja nałożenia na wszystko i wszystkich norm i reguł unijnych, skutkować może tylko jednym - odrzuceniem tej całej cholernej Unii w diabły.

 

Zawrócić rower. Rozszerzać zamiast pogłębiać

 

Kiedy w ostatniej dekadzie oddawano głos Europejczykom w sprawach dalszego zacieśniania współpracy, ich głos zawsze brzmiał negatywnie. Oczywiście, zgodnie z brukselskim modus operadni, zmuszano ich do powtórnego maszerowania do lokali wyborczych, po uprzednim zindoktrynowaniu za unijne miliony. Ale ta lekcja, której klasie politycznej udzielili Irlandczycy, Francuzi czy Holendrzy, powinna skutkować tym, żeby raczej spauzować i dokonać odwrotu - ku rozwiązaniom leżącym u podstaw Wspólnoty, a nie podążać ku jej obecnym fantazmatom. Używając ulubionej metafory federalistów - trzeba dostrzec, że rower, jakim jest Unia, zmierza prosto w ścianę i zamiast dziarsko nawoływać do osiągnięcia jeszcze większej prędkości, należy ostro skręcić i zacząć podążać tam, skąd się przyjechało. W innym przypadku rozbijemy sobie głowę, rower będzie do niczego, a ściana i tak przetrwa. Bo tą ścianą jest realność. A ona zawsze ma rację. Wiedzieli o tym Ojcowie Założyciele Wspólnoty, którzy – obserwując obecny stan Unii – zapewne przewracają się w grobie. Trzeba nam odwrotu od tego, co współcześni politycy fundują nam na co dzień w Brukseli. Trzeba nam cofnięcia procesu tworzenia sztucznego, zrodzonego w głowach federalistycznych ideologów, goszystowskiego projektu. Trzeba nam narzędzia do rozwiązywania konkretnych problemów Europejczyków, a nie fanatycznego zaklinania rzeczywistości. Dlatego myślmy o elastycznych instytucjach, które powinny zastąpić skamieniałe reguły. Unia jest możliwa i potrzebna, ale zamiast pogłębiania, należy ją rozszerzać. Jest to w interesie Polski, ale jest także w interesie samej Unii. 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka