Marek Migalski Marek Migalski
2401
BLOG

"Ukryty" Wildsteina - zła książka "dobrego" człowieka

Marek Migalski Marek Migalski Polityka Obserwuj notkę 10

 

Przeczytałem "Ukrytego" Bronisława Wildsteina i muszę przyznać, że odczuwam wielki zawód. Ale - co dziwne - owego zawodu się spodziewałem. Dlaczego? Bo coś złego dzieje się z piórem Wildsteina.
 
Najpierw jednak o książce - jest pisana na kolanie, charaktery są papierowe, a te, które Autor próbował pogłębić (Tatara i Rosy) są banalne i słabo przemyślane. "Ukrytego" czyta się szybko, ale to nie jest komplement - po prostu, nie ma się przy czym zatrzymać - ani postaci, ani dialogi, ani intryga nie wymaga specjalnego zastanowienia i refleksji. Tych kilka godzin, spędzonych na tej lekturze, to nie jest męka, ale też żadna specjalna przyjemność. Ot, czytadło quasi - kryminalne z ambicjami do rozprawki filozoficzno-politycznej.
 
I właśnie to ostatnie męczy najbardziej - na ponad dwustu stronnicach znajdujemy bohaterów wypowiadających manifesty polityczne i deklamujące różnorakie poglądy na życie we współczesnej Polsce. Zazwyczaj są to cynicy i nihiliści, więc można się poczuć jak przy lekturze Urbana czy Palikota. Ale nuży, a po pewnym czasie, irytuje powierzchowność owych poglądów lub - mówiąc precyzyjniej - ich banalna prezentacja.
 
To zresztą mój największy zarzut wobec Wildsteina - opisuje, z udawanym znawstwem, świat, którego nie zna. Epitetuje, ocenia, ośmiesza, dekonstruuje (no trudno - to słowo też się musiało tu znaleźć) środowisko, którego nie lubi i chyba nie rozumie. Nie jest w stanie ciekawie i empatycznie oddać motywów polityka Przybysza (zakamuflowany Palikot), nie potrafi oddać mu prawa do mówienia nie kliszami i żałosnymi formułkami, ale prawdziwą wiarą i przekonaniami. Wildstein nawet nie udaje, że stara się zrozumieć tych, których obraz szkicuje w swoje książce - On po postu pisze na nich pamflet. III RP przedstawiona jest tam tak, jak od lat widzi ją autor "Doliny Nicości" - ale, w przeciwieństwie do tej ostatniej książki, jest to obraz spłaszczony, uproszczony, ubogi, ideologicznie uwarunkowany. Wildstein powtarza to, co już wielokrotnie napisał w swoich artykułach publicystycznych i nie wychodzi poza publicystyczną poetykę. Książka przypomina produkcyjniak - ma, za pomocą sztuki, uzasadniać publicystyczne, żeby nie powiedzieć - polityczne, tezy. Dlatego właśnie postaci są jednowymiarowe, intryga prościutka, przemiany bohaterów mało wiarygodne i pośpiesznie klecone, podział na dobrych i złych jasny i oczywisty.
 
Myślę, że głównym powodem tego nieudane eksperymentu jest to, że Wildstein postanowił sportretować środowisko, które jedynie uważa, że zna, i którego po prostu nie lubi. To tak, jakby Magdalena Środa napisała książkę o PiS - wyszedłby z tego jedynie paszkwil, a nie kawał sztuki. Autor "Czasu niedokonanego" znany był przez całe swoje życie osobiste i intelektualne z odwagi i bezkompromisowości. I myślę, że owa odwaga i bezkompromisowość zaczęły go opuszczać w ostatnich latach - i to właśnie jest główną przyczyną tego, że ostatnia książka oraz ostatnie jego artykuły w prasie rozczarowują. Wildstein stał się częścią swojego środowiska i jego odrębność, osobność, wilczość - które nie opuszczały go z najcięższych czasach - zaczęły być wypierane przez chęć przynależności do stada, do środowiska, do grupy. To smutny fakt, że jedyną entuzjastyczną recenzję "Ukrytego" wykrzyczał na okładce tej ksiązki Jacek Karnowski, jeden z najważniejszych dziś liderów tego nowego, rodzącego się i bardzo brutalnego środowiska. Środowiska, do którego aplikują Zaremba i Wildstein, a legitymacje rozdają bracia Karnowscy i Tomasz Sakiewicz. Smutna to prawda, że jeszcze kilka lat temu, to ci pierwsi byli najważniejszymi ludźmi po prawej stronie sceny politycznej (wraz z Ziemkiewiczem), a dziś o tym, kto rządzi na intelektualnej prawicy decydują ci drudzy.
 
Jaka książka Wildsteina byłaby naprawdę ciekawa? Właśnie taka, która opisałaby środowisko i ludzi mu bliskich. Czy nie są oni ciekawi? Czy autor "Doliny..." nie odnalazłby fascynujących postaci wśród swoich znajomych, a nawet przyjaciół? Czy otoczony jest jedynie postaciami pomnikowymi i spiżowymi, czy jednak może w jego otoczeniu są ludzie połamani, niejednoznaczni, eklektyczni, rozdarci, poruszający się między dobrem i złem, prawdziwie płaczący po śmierci Lecha, ale i nieźle zarabiający na biznesach z Jego żyjącym bratem; sprytnie łączący obywatelskie nieposłuszeństwo ze służalczością wobec jednego z liderów partyjnych, walczących o prawo do wolnego słowa i każde wolne słowo po prawej stronie sceny politycznej zabijający? Czy nie byłoby to ciekawsze dla czytelników, ale tez dla samego Wildsteina - opisać świat, w którym jest zanurzony, którego zapachy i smaki czuje, do którego ma stosunek ambiwalentny, a więc ułatwiający empatyczny wgląd? Z takiej lektury wyłaniałyby się nie automaty wypowiadające drętwe monologi, ideologiczne i z góry przewidywalne manifesty. Z takiej lektury wyłoniliby się prawdziwi ludzie, ze swoimi racjami, ale też uwikłaniami; ze swoimi poglądami, ale też ze swoimi kompromisami; ze swoimi twarzami, ale tez z tym, co się pod nimi skrywa. Ale do tego trzeba byłoby tej odwagi, której Wildsteinowi nigdy nie brakowało. Aż do niedawna.
 
Czy autor "Przyszłości z ograniczoną odpowiedzialnością" jest w stanie zdobyć się na taki akt? Nie wiem. Nie wiem także, czy ma na to ochotę. Ale warto czekać właśnie na takie dzieło, niż udawać, że "Ukryty" jest dobrą książką. Bo nie jest. I nie jest także z jeszcze jednego powodu - dokładnie z tego samego, z jakiego ostatnie artykuły prasowe Wildsteina dobre nie są. Tym powodem jest ich sztuczna akademickość. Jego publicystyczna twórczość stała się bowiem nie do czytania - jest przydługa, upstrzona cytatami z filozofów, nawiązująca do dorobku Europy, ukazująca oczytanie Autora. Teksty Wildsteina przypominają wystąpienia telewizyjne posła Iwińskiego - wiadomo, że pojawi się jakiś cytat, aforyzm oraz informacja o tym, że poseł gdzieś był i spotkał się z kimś ważnym. Podobnie autor "Doliny..." - jego teksty są coraz bardziej naburmuszone, nabrzmiałe wiedzą historyczną i filozoficzną, cytatami i zakorzenieniem z kulturze śródziemnomorskiej. Na marginesie można powiedzieć, że - nie ujmując nic Autorowi - nie są to jakaś niszowa wiedza i specjalistyczne skojarzenia - ot, dosyć oczywiste cytaty z Arystotelesa czy brytyjskich liberałów. Ale ma się wrażenie, jakby Wildstein chciał za wszelką cenę udowodnić nam, że jest akademikiem, że jego artykuły są mądre i osadzone w uniwersyteckiej wiedzy. I że autor sroce spod ogona nie wypadł. To dokładnie odwrotna metoda, niż ta, którą posługuje się Ziemkiewicz - ten drugi kokietuje swoją chłopskością, udaje przed czytelnikami kogoś głupszego niż jest, kogoś bardziej swojskiego, bliskiego. Wildstein robi coś odmiennego - stwarza dystans, nadyma się, okopuje się i odgradza cytatami z klasyków. Po co? - nie wiem. Ale tę metodologię widać także w książce - ma pokazać autora jako znawcę i "Zbrodni i kary", i "Cząstek elementarnych". Ale to tylko zaśmieca lekturę i wcale nie buduje obrazu poważnego pisarza. Chyba jest zresztą dokładnie odwrotnie - przynajmniej w moim przypadku.
 
"Ukryty" to słaba książka, bo cierpi na tę samą przypadłość, na jaką zapadła w ostatnim czasie publicystyka Wildsteina. Ma te same wady, te same mielizny. Wierzę jednak, że Autor "Doliny..." jeszcze nas zaskoczy - i swoją twórczością literacką i dziennikarską. Musi tylko przestać być niewolnikiem dobra, a zacząć być wojownikiem prawdy. O napięciu między tymi dwoma wartościami - dobrem i prawdą - pisałem już wielokrotnie, więc dzisiaj tylko zdawkowo: naukowiec, pisarz czy dziennikarz musi być sługami prawdy i zwalczać fałsz. Polityk musi służyć dobru i zwalczać zło. Ci pierwsi nie muszą zważać na to, czy prawda, do której dotarli, skutkuje złem czy też nie, bo nie ich to rola, by ograniczać się w swych poszukiwaniach prawdy. Ten drugi - polityk - może nie zwracać uwagi na prawdę, jeśli jest przekonany, że walczy o dobro, bowiem jego powołaniem i zawodem nie jest poszukiwanie prawdy, ale czynienie dobra. Wildstein od dłuższego już czasu jest "politykiem" - ważniejsze niż prawda, jest dla niego dobro. I właśnie ta rola go ogranicza i krępuje. Przechodząc ze świata nauki do świata polityki sam doświadczyłem, jak ciężkie jest to przejście, ale wiedziałem, że bez zaakceptowania tej zmiany, nigdy nie będę uczciwym politykiem. Dziś wiem, że podatnicy płacą mi za to, żebym czynił dobro, a nie mówił prawdę. Wildsteinowi życzę więc, by powrócił do świata słowa - czyli tam, gdzie liczy się prawda, a nie dobro. Tak będzie lepiej dla niego, dla jego twórczości i dla jego czytelników. Niech znów będzie sługą prawdy. Dobro wybaczy mu tę zdradę.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka