Marek Migalski Marek Migalski
1503
BLOG

"Samuel Zborowski" J. M. Rymkiewicza - recenzja polityczna

Marek Migalski Marek Migalski Polityka Obserwuj notkę 16

Jestem po lekturze „Samuela Zborowskiego” Jarosława Marka Rymkiewicza. Gdybym miał streścić swoje odczucia w jednym słowie, byłoby to słowo „paplanina”. Po pierwsze dlatego, że ta książka jest po prostu przegadana i, przez te, nudnawa. Główny wątek – spór o granice wolności szlacheckiej i podstawę ładu politycznego, prowadzony między tytułowym bohaterem, a Zamojskim, ginie w szeregu dywagacji na tematy wszelakie, na które autor natknął się w czasie swoich studiów nad badaną materią. Są więc tu opisy koligacji rodzinnych osób, które niczego nie wnoszą do książki, są analizy geograficznego położenia poszczególnych miejscowości, są jakieś przydługie wywody lingwistyczne. Przyznam, że ja nie wytrzymałem i zacząłem ryczeć ze śmiechu przy rozważaniach nad populacją owiec w XVI-wiecznej Polsce. Oto jeden z fragmentów owych przydługich deliberacji na ten temat: „Tatarzy, między rokiem 1566 a 1567, zagrabili niemal trzy razy więcej owiec, niż bydła pospolitego. I niemal trzydzieści razy więcej owiec, niż ludzi pospolitych. Czy dlatego, że woleli rabować owce, że ich grabieżcze wyprawy były skierowane właśnie przeciwko owcom, że owce były dla nich zdobyczą bardziej pożądaną? Oczywiście, że nie. Cena wołów, krów i ludzi, nawet pospolitych, była z pewnością znacznie wyższa, niż cena owiec. Myślę o cenach w Stambule czy Bakszysaraju. Owce zostały więc zagrabione w tak ogromnej ilości właśnie dlatego, że było ich strasznie dużo – i że były zdobyczą łatwo dostępną.” Cała książka pełna jest tego typu rewelacji naszego domorosłego Sherlocka Holmesa, który dziesiątki stronnic poświęca na równie interesujące popisy swej inteligencji, dociekliwości badawczej i znajomości rzeczy.

Po drugie, ta książka jest paplaniną, bowiem autor nie jest w stanie zmierzyć się z argumentami antagonistów Zborowskiego, a i jego racji nie jest w stanie oddać jako spójnej koncepcji politycznej. Ze stronnic książki nie można wyczytać niczego innego, czego o tytułowym bohaterze nie powiedzieli już jego przeciwnicy. Lektura nie jest więc śledzeniem politycznego sporu, nie jest „Antygoną”, nie jest wejściem w istotę sporu o granice wolności, o definicję polskości, o podstawy ładu państwowego. Jest nieco męczącą opowieścią o tym, jak to pewien hetman zawziął się ma pewnego szlachcica i doprowadził do jego śmierci. Mało to, jak na traktat polityczny i dzieło, które miało korespondować z twórczością Słowackiego. Z tej książki czytelnik nie może się dowiedzieć o tamtym sporze nic ponadto, że autor jednego z protagonistów lubi, a drugiego nie za bardzo.

Politycznym pytaniem, które sobie zadawałem w czasie tej lektury, ale także lektur poprzednich książek JMR, jest to, w jaki sposób  pisarz ten stał się symbolem „Polski niepokornych”, PiS-u i klubów „Gazety Polskiej”. Czym ich uwiódł? Dlaczego nazywają go największym żyjącym polskim pisarzem? Człowiek, który aż do lat 80-tych nie zdobył się na odwagę, by protestować przeciwko PRL-owi, który był współsygnatariuszem „Listu 600”, który odwagi i antykomunizmu nabierał wraz z owego komunizmu końcem – nagle, w ostatnich latach, stał się symbolem Polski niezależnej i odważnej, niepokornej i dumnej. W swoim uroczym i przytulnym domku w Milanówku pisze o konieczności wieszania, zabijania, królobójstwa, krwi i przemocy. Trochę to operetkowe i żałosne, że pod koniec życia, na bezpiecznej emeryturze, we względnym dobrobycie i w państwie będącym członkiem UE i NATO, ów posępny starzec ciska gromy, feruje surowe wyroki, nawołuje do rewolt i ruchawek, do krwi przelewu i przywódców wieszania. Trudno się być może zatem dziwić, że właśnie wśród wyborców i czołowych działaczy PiS znalazł sobie wiernych czytelników. Bo oni, żyjąc wszak w państwie stanu wyjątkowego, publikując w drugim obiegu, spiskując w katakumbach swoich redakcji i klubów, widzą w nim swojego wieszcza, który poprowadzi ich na barykady i przybliży oczekiwane zwycięstwo. On nadaje ich politycznym chceniom eschatologiczną wartość, czyni z nich powstańców, konfederatów, spiskowców i dekabrystów. I cóż, że nic im nie grozi, że za cara mają nieudacznika śmiesznie mówiącego „r”, że na swoim buncie nieźle niektórzy zarabiają? Ważne, że właśnie Rymkiewicz nadaje ich działaniom heroiczny niemal wymiar. Za to będą go czcić i czytać. Nawet jeśli ta druga czynność jest trochę nużąca. Ale czegóż nie robi się dla Ojczyzny wyzwolenia!?  

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka