Przy okazji kopania piłki przez kilkadziesiąt drużyn, przez kilka tygodni, można uzyskać wiele celów – finansowych, ekonomicznych, sportowych. Ale celami państw, organizujących takie mistrzostwa, jak nasze Euro, są zawsze cele polityczne (nota bene – państwa zawsze finansowo tracą na takich imprezach, bo ponoszą ich koszty, ale zarabiają firmy prywatne, federacje sportowe, telewizje, hotelarze, ale nie państwa właśnie). Celami Ukrainy i Polski było przybliżenie tego pierwszego kraju do UE oraz zaprezentowanie tego drugiego jako silnego i sprawnego członka tej wspólnoty.
Zacznijmy od celu pierwszego – to kompletna katastrofa. Jakkolwiek skończy się akcja bojkotu ukraińskiej części Euro, straty już zostały poniesione, a oczekiwany efekt - pogrzebany. O naszym wschodnim sąsiedzie nie mówi się dziś w Europie inaczej, niż jak o dyktaturze, gdzie łamane są prawa człowieka, opozycjoniści są więzieni, panuje autorytaryzm i nie są przestrzegane wartości zwane europejskimi. Idę o zakład, że gdyby zapytać obywateli UE o to, czy chcieliby, żeby Ukraina była w najbliższej przyszłości członkiem UE, to w ciągu ostatnich tygodni procent przeciwników tego procesu znacząco wzrósł. Tym, którym zależało na oddaleniu perspektywy członkostwa dla Kijowa, mogą czuć się usatysfakcjonowani. I warto jasno powiedzieć – wielu politykom zachodnim, szczególnie niemieckim, dokładnie o to chodziło. O to, żeby raz na zawsze zatrzasnąć przez Ukraińcami drzwi do Unii. Ci w Polsce ( Polsce której żywotnym interesem jest integracja Kijowa ze strukturami zachodnimi), którzy przyczyniali się do wzmocnienia bojkotu, działali – świadomie czy nie – przeciwko elementarnym interesom własnego państwa. I mam nadzieję, że za to kiedyś zapłacą. Wzmacniali Niemców czy Austriaków w procesie odpychania Ukrainy od UE – to znaczy uderzali w podstawy polskiej racji stanu i wypracowanej, wydawałoby się, wspólnej polityki względem naszego wschodniego sąsiada. Tak czy inaczej – Kijów jest dzisiaj dalej od Brukseli, niż był jeszcze kilka tygodni temu. I to nasza pierwsza porażka.
Druga porażka związana jest z drugim politycznym celem Euro 2012 – prezentacją naszego kraju, jako zwesternizowanego i zmodernizowanego członka unijnej wspólnoty. Ci, którzy przyjadą do nas na te kilka tygodni, mieli zobaczyć nas jako sprawnych i dobrze się zarządzających Europejczyków. A z czym się zetkną? Przywita ich skoczna, wiejska, bezmyślna przyśpiewka, brudne dworce, fatalne drogi. Dodatkowo będą mieli okazję do zobaczenia, jak wyglądają u nas demonstracje uliczne i blokowanie centrów miast oraz dróg (żeby było jasne – uważam, że związkowcy mają prawo do tego typu, legalnych form protestu). Polska zaprezentuje się im dokładnie tak, jak naprawdę wygląda i będą mogli przez chwilę poczuć to, co zwykły Polak przeżywa na co dzień. Przejadą się syfiastymi pociągami, postoją w korkach, rozwalą koło na dziurach w drogach. I wyjadą stąd z przekonaniem, że jak na azjatycki kraj, to wcale nieźle sobie radzimy, ale poza fajnymi dziewczynami i tanim piwem to nie za bardzo jest tu dużo do podziwiania.
Ale też warto mieć pretensje do naszych gigantów z rządu. Bo to oni przez pięć lat nie potrafili zadbać o to, żeby powstały autostrady, by dworce i pociągi były czyste, byśmy byli normalnym, nudnym europejskim krajem. Woleli haratać w gałę i drażnić Kaczyńskiego – bo to łatwiejsze i to już potrafią. I tak zmarnowali swój czas. Tak bardzo chwalili się swoimi kontaktami w Europie, a dziś nikt ich o nic nie pyta (nawet jak sprawa dotyczy naszej imprezy i naszych żywotnych interesów). Ich czołowi politycy w Komisji Europejskiej i w Parlamencie Europejskim zajmują stanowisko sprzeczne z interesem kraju, a nawet z decyzjami swojej partii. Niczego nie potrafili załatwić. Nawet swoich ludzi w instytucjach unijnych nie są w stanie upilnować.
Przegraliśmy te mistrzostwa. Przegraliśmy 2 do 0. Przegraliśmy nim nawet wyszliśmy na boisko. Przegraliśmy walkowerem.
Komentarze
Pokaż komentarze (72)