Marek Migalski Marek Migalski
7899
BLOG

PiS to nie sekta - to struktura gangu dealerów narkotyków

Marek Migalski Marek Migalski Polityka Obserwuj notkę 217

 

Często porównuje się PiS do sekty, ale to opis prawdziwy jedynie dla części elektoratu. Do analizy struktury i specyfiki samej partii lepsze byłoby jednak porównanie do gangu narkotykowego.

 

Najbardziej popularnym, wśród niechętnych PiS-owi  komentatorów, określeniem tej partii jest porównanie jej do sekty. I rzeczywiście - Jarosław Kaczyński ma bardziej wyznawców, niż wyborców i każdy lider może mu tylko zazdrościć. Czego? Tego, że cokolwiek powie, jakikolwiek manewr zrobi, w którąkolwiek pójdzie stronę, jego wyborcy łykną to i podążą za nim. Może on dokonać dowolnego zwrotu i powiedzieć cokolwiek, a i tak uznane to zostanie za oczywiste, naturalne i od dawna wiadome. Ziobro jest jego następcą? Ok. Ziobro jest zdrajcą? Też ok. Wszyscy powinni móc powoływać się na dziedzictwo jego brata? Oczywiście! Tylko PiS jest depozytariuszem myśli zmarłego prezydenta? No jasne! Traktat Lizboński jest dla nas dobry? Się wie! Lizbona pozbawia nas podmiotowości? Tylko zdrajcy tego nie widzą! Itp., itd......

 

Mechanizm powyższy był po wielokroć opisywany. Duża część wyborców PiS uznaje Kaczyńskiego nie za lidera politycznego, ale za guru i zbawcę Polski. Ale mało kto dostrzega, że aparat partyjny już taki ideowy i zaślepiony nie jest. O nie, on jest w pełni świadomy kluczenia szefa i jego częstego, dialektycznego żonglowania antynomiami. Co więcej, oni posiedli niezwykłą zdolność do śledzenia owego żonglowania i bacznie przypatrują się, jaka obecnie panuje mądrość etapu. Kto tego nie potrafi, może narazić się na kłopoty, bo będzie mówił i twierdził to, co już jest przeszłością, co obowiązywało poprzednio, co już jest passe, a nawet jest objawem zdrady. Trzeba być bardzo czujnym, żeby nie przegapić specyfiki tego halsowania i nie wypaść za burtę.

 

Bo członkowie aparatu bardzo ideowi nie są i nie we wszystko wierzą. Traktują PiS jako niezłe i dochodowe przedsiębiorstwo. Kiedyś określałem je jako fundusz emerytalny im. J. Kaczyńskiego, zarządzający rocznie kilkudziesięcioma milionami złotych. Pozwala on posłom, senatorom, radnym i działaczom wszelkich szczebli na w miarę (jak na polskie warunki) przyzwoitą egzystencję. Większość z posłów PiS to ludzie, dla których 12 tysięcy miesięcznie byłoby absolutnie niedostępne w ich dotychczasowej pracy i dlatego uważają, że złapali Pana Boga za nogi jeżdżąc za damo pociągami, mając kilka tysięcy na biura i mogąc zatrudnić ze dwie osoby. To szczyt ich marzeń - w zmieniająca się co rusz ideologię nie wierzą. Za to gorliwie strzegą swego miejsca w partii i dbają o to, by nie dać się wyprzedzić innym.

 

Przypominają w tym dealerów narkotykowych, którzy maluczkim dostarczają jakiś shit, ale sami tego do ust nie biorą. Wyborcy są karmieni środkami, które wywołują u nich stanu uniesienia, wizje, halucynacje i odjazdy. Ale sami dealerzy nie dotykają tego towaru. Za to brutalnie walczą o to, żeby na swoim terenie być najsilniejszymi. Dlatego brutalnie eliminują konkurencję, zwalczają niżej stojących w hierarchii gangu, zabiegają o przychylność bossa. Narkotyki muszą trafiać do jak największej ilości odbiorców, bo tylko w ten sposób cały biznes się kręci a capo di tutti capi jest ukontentowany. Odbiorcy są zadowoleni - mają swoje LSD, które wywołuje u nich stany euforii lub - na zmianę - przerażenia (w zależności od dostarczonego towaru). Odcięci od rzeczywistości, uzależnieni od stałej dostawy narkotyku, uzależnieni od coraz mocniejszych dawek, chcą jedynie by kanały dystrybucji działały bez zakłóceń (dbają o to, obok działaczy PiS, także specjalne portale i gazety, które reklamują co lepsze produkty i także brutalnie walczą między sobą o prawo do tego, by być najważniejszymi i najbardziej zblatowanymi z samym szefem). Politycy PiS, a przynajmniej zdecydowana większość z nich, za jedyny swój obowiązek uznają zabezpieczenie sprawnej dystrybucji narkotyku i obronę swojej pozycji w gangu.

 

Ci, którzy wyłamali się z kartelu, którzy porzucili gang, którzy uznali, że tak nie można, że to jednak zabija klientów i jest niegodne, są brutalnie eliminowani - wysyła się do tego co głupszych i bardziej bezmyślnych "żołnierzy". Ich zadaniem jest całkowita dyskredytacja takich "zdrajców". To przyjmowane jest przed odbiorców z ulgą i zadowoleniem, bo każde tego typu rozedrganie z strukturze gangu odbija się czasowo negatywnie na punktualności dostaw. Po takim okresie zawirowań Kaczyński musi dostarczyć czegoś mocniejszego - żeby ukoić głód wynikły z chwilowej abstynencji i czasowego odstawienia dragów. Po takiej zmianie wszystko wraca do normy. Portale zareklamują nowy towar, gazety napiszą o jego zdrowotnych właściwościach. Boss będzie znowu zadowolony, a cała struktura powróci do normy. Tylko klienci są coraz biedniejsi i coraz bardziej mają wyniszczone ciała oraz umysły. Ale kogo to obchodzi. Na pewno nie dealerów!  

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka