Marek Migalski Marek Migalski
1899
BLOG

Co po PO?

Marek Migalski Marek Migalski Polityka Obserwuj notkę 99

 

Myślę, że można przyjąć za fakt to, iż zaczął się początek końca Platformy Obywatelskiej, jako hegemona na polskiej scenie politycznej (pisałem o tym wczoraj). Nie oznacza to w żadnym stopniu, że partia ta zniknie z polskiego życia publicznego, jak AWS czy UW, ale raczej to, że jej dominacja przestanie być tak dojmująca, jak przez ostatnie cztery lata. Dla polityka i politologa ciekawe jest więc samo ujęcie momentu, wyjaśnienie jego przyczyn i wyznaczenie konsekwencji. Co do pierwszego, to chyba można powiedzieć, że ów koniec dominacji zaczął się w styczniu 2012 roku i datę tę trzeba będzie w przyszłości traktować jako graniczną w opisie historii systemu partyjnego w naszym kraju. Przyczynami zajmę się kiedy indziej – może jutro. A dziś chciałbym raczej skupić się na ewentualnym przebiegu i konsekwencjach końca hegemonii PO na polskiej scenie politycznej.
Jej początkowy przebieg właśnie obserwujemy – coraz większe niezadowolenie coraz większej liczby grup społecznych. Zwłaszcza tych będących do tej pory bazą wyborczą dla PO – bo przecież formacja ta nic sobie nie robiła z niezadowolenia tych, od których nie zależała. To powinno się w miarę szybko odbić w kilku sondażach i utrwalić jako trend. Nie będzie on oznaczał gwałtownego przypływu poparcia dla innych ugrupowań, ale raczej spadek popularności samej PO oraz wzrost liczby osób deklarujących się jako niezdecydowani.
Efektem tego będzie próba szukania winnych w swoim obozie – dosyć szybko ukaranych zostanie dwóch, może trzech krytyków, bo rdzeń obozu władzy uzna, że tylko natychmiastowe represje wobec wewnętrznych krytyków mogą zatrzymać tendencję spadkową. Ci więc, którzy odważą się w najbliższym czasie podskoczyć premierowi, muszą liczyć się z ostrymi represjami. Ale nagrodą dla nich będzie to, że staną się symbolem oporu wewnątrz PO i w przyszłości czerpać będą z tego powodu profity, bowiem wokół nich zgromadzą się ci, którzy sami siebie będą nazywać „reformatorami”. Stawiałbym na kogoś z otoczenia Schetyny, Gowina, Sikorskiego, Kwiatkowskiego lub na nich samych.
To – oczywiście – nie zatrzyma tendencji spadkowej. Kryzys w obozie władzy będzie się pogłębiać, a na pochyłe drzewo zaczną powoli wskakiwać wszyscy . Pierwszą kozą okażą się – niezawodni – ludowcy.   Następnie coraz więcej dziennikarzy zacznie ćwiczyć się w niełatwym akcie odwagi cywilnej i będzie popisywać się swoim krytycyzmie wobec Platformy. Będzie to o tyle brutalne, że – jak to u gorliwych neofitów – nie będą mieli umiaru i taktu, bowiem tak długo skrywali swój kunszt zawodowy, ze teraz postarają się pokazać go w całości. Jasne, że po stronie władzy pozostanie trochę pracowników mediów i zawsze znajdą się Wołki i Kuczyńscy, którzy lamentować będą, że to przecież woda na młyn faszystów z PiS, ale – tym razem – napomnienia owych nestorów pozostaną nie wysłuchane przez dziennikarską młódź żądną platofrmerskiej krwi. Odpowiedzią premiera będą krzyki i wrzaski, ale – zgodnie z zasadą Zalewskiego i Mazurka w odniesieniu do Kaczyńskiego – będą one świadczyły nie o sile, ale właśnie o słabości Tuska.
Potem od władzy zaczną odwracać się grupy interesu, szukając innych podmiotów, w których mogliby ulokować swoje nadzieje (i pieniądze). I tu już zaczyna się polityka. Bo gdyby lewica reprezentowana była w Sejmie tylko przez SLD, to z całą pewnością to on były beneficjentem tego procesu. Na szczęście ( nie sądziłem, że kiedyś to napiszę) do parlamentu wszedł Palikot. Dlaczego na szczęście? Bo to zapewnia wojnę na lewicy, która będzie niezdolna do wykorzystania tego historycznego momentu na swoje odrodzenie. Miller i Palikot tak są skupieni na wzajemnej eliminacji, że nie mają wielkich szans na spożytkowanie początku końca PO. Oczywiście, może się wydarzyć, że jedno z tych ugrupowań szybko i zdecydowanie zwycięży, lub że zjednoczą się i razem ruszą po rozczarowanych wyborców PO, ale to scenariusz mało prawdopodobny (ale nie niemożliwy).
A PiS? To byłby dokładnie ten moment, na który partia ta czekała od 2007 roku. Byłby, ale nie będzie, bo formacja Kaczyńskiego tak się wyjałowiła wewnętrznie, tak się osłabiła, tyle upuściła własnej krwi, że nie jest zdolna do skutecznej akcji odbijania zakładników, którymi przez ostatnie lata byli wyborcy PO. Z kim ma iść do tego ataku? Z Błaszczakiem, Porębą, Brudzińskim, Hofmanem? Wolne żarty. Kaczyński wyrzucił wszystkich, których mógłby dziś zaprezentować rozgoryczonemu elektoratowi Platformy i powiedzieć: „Popatrzcie jaką mam zgraną ekipę, jakich fajnych ludzi, jakich sprawnych menedżerów”. Zamiast tego może im zaproponować Macierewicza i Suskiego. Dlatego nie spodziewałbym się, że to właśnie PiS będzie profitował z procesu erozji PO (zwłaszcza, że jest obecnie zajęty walką z własnymi schizmatykami – najpierw byli to PJN-owcy, a dziś zizole).
Kto więc może politycznie skorzystać z kryzysu PO? Jeśli nie ktoś z wewnątrz Platformy, to może ktoś z dawnej Platformy? Ale nazwiska Olechowskiego czy Piskorskiego są już lekko passe. Jan Rokita nie wydaje się zainteresowany powrotem do polskiej polityki. Marcinkiewicz wydaje się zagubiony politycznie (a ziobrzyści idą prawą flanką, szlakiem wyznaczonym kiedyś – i porzuconym dziś – przez Romana Giertycha). Kto więc ma szansę na polityczne frukta, dojrzewające na zgniłym konarze PO? Chciałoby się rzec, że może jednak PJN. Lepszy, unowocześniony, wzmocniony, podrasowany. PJN Reaktywacja. PJN 2. Uważam – i piszę to nie tylko jako wiceprezes tej formacji – że powoli nachodzi nasz czas. Przegraliśmy poprzednie wybory, ale tylko częściowo było to z naszej winy. Bo częściowo także nie zagrał nam timing – trafiliśmy na ostatnią mobilizację obu wielkich formacji: wyborcy PiS po raz ostatni uwierzyli, że Kaczyński może wygrać, a wyborcy PO po raz ostatni uwierzyli, że Tusk jest dobrym i sprawnym politykiem. Pół roku temu dostaliśmy 2,2% głosów. Ale nikt nie jest w stanie przewidzieć, ile dostaniemy w następnych wyborach. Upadek Platformy to nasze okno możliwości, nasza szansa. Anachroniczność PiS podobnie. Wydaje mi się uprawnionym wniosek, że w perspektywie kilkunastu miesięcy to właśnie podmiot, który konstytuować się będzie wokół PJN ma szanse stać się głównym beneficjentem upadku Tuska. Lepiej chyba, żeby się tak stało, niż żeby zysk polityczny z tego faktu odniósł Palikot lub Kaczyński.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka