Marek Migalski Marek Migalski
1355
BLOG

Kuriozalne wybory w PE. Los Taranda nieznany!

Marek Migalski Marek Migalski Gospodarka Obserwuj notkę 20

 

W PE mieliśmy do czynienia z wydarzeniem kuriozalnym - w dwóch turach wyborów wiceprzewodniczących PE nie został wybrany żaden kandydat. Dlaczego? Pisałem już o tym - zerowy poziom zaufania między EPP a SD (czyli dwoma głównymi grupami politycznymi). Okazało się, że w obu turach nie mogli liczyć na siebie i liderzy obu frakcji obawiali się, że w ostatniej turze, gdzie potrzebna jest juz tylko zwykła większość, okaże się, że poszczególne grupy narodowe będą głosować tylko na siebie i jeden z ważnych polityków obu frakcji nie zostanie wybrany. Poza tym, mogłoby się okazać, że ci, którzy zostali wybrani, otrzymali żałośnie mało głosów i byłby wstyd na cały świat. Więc obawa przed brakiem kontroli na procesem wyborczym oraz obawa przed kompromitacją w oczach wyborców skłoniła liderów naszej izby do niekonwencjonalnego działania.
Na początku sesji Martin Schulz zaproponował, żeby wybór wiceprzewodniczących dokonał się przez...aklamację! Dlaczego? Bo szczęśliwie wycofał się jedyny niezależny kandydat - Indrek Tarand. Pozostało więc 14 kandydatów na 14 miejsc. Wszyscy byli prawie szczęśliwi. Więc żeby szczęścia było jeszcze więcej, nowy szef PE wyszedł z propozycją wyboru przez aklamację. Ale większość posłów już zaczęła oddawać głosy i nie można było tego powstrzymać. Tylko dlatego dopełniliśmy swojego obowiązku i zagłosowaliśmy. Ale ma to już znaczenie jedynie symboliczne, bowiem wiadomo, że wszyscy zaproponowani kanddyaci obejmą swoje funckje (jedynym, co będzie istotne, to liczba głosów, które otrzymają poszczególni kandydaci, bo to wyznaczy ich hierarchię wewnątrz prezydium). Tak więc demokracja została troszkę ośmieszona, zaufanie między głównymi siłami w PE sięgnęło zera, procedura wyborów zamieniła się w farsę.
Jedyną zagadka pozostaje to, co skłoniło niezależnego kandydata do wycofania się z wyborów. Bo tylko jego decyzja o rezygnacji z ubiegania się o funkcję wiceszefa PE pozwoliła na unikniecie kompromitacji  jeszcze większej, niż ta, z którą mieliśmy  do czynienia. Co go przekonało, że warto zrezygnować z wyścigu, w którym miał niejakie szanse? Nie podejrzewam, że władze naszej izby zamknęły go w piwnicy i poddały wymyślnym torturom: wyrywaniu paznokci, słuchaniu przemówień Schulza, czy śledzeniu obrad naszego parlamentu online. Nie, nie - tutaj stosuje się inne metody. Prawdopodobnie obiecano mu takie złote góry, że nie da rady - w ciągu następnych dwóch lat - wspiąć się na nie. Apeluję jednak do obrońców praw człowieka, żeby zainteresowali się losem posła Taranda, bowiem pokusy, na które będzie teraz wystawiony (za pieniądze podatnika europejskiego) mogą go narazić na utratę zdrowia, a nawet życia. Ktokolwiek widział Taranda proszony jest o kontakt z najbliższą jednostką Unii Europejskiej. Ratujmy człowieka! Niech jego los nie będzie nam obojętny! Nie oddajmy go na pastwę brukselskich mandarynów i ich zasobów aprowizacyjnych!
PS. A serio - dziwne jest to, że Tarand prowadził kampanię bez ujawniania swojej twarzy. Jego ulotki zawierały jedynie zarys jego twarzy, narysowany kilkoma kreskami. Nie rozumiałem tego wówczas. Teraz rozumiem trochę bardziej.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka